Tuesday 19 April 2011

Zobaczyć „The Wall”, na żywo, bezcenne…
Roger Waters po ponad dwudziestu latach zdecydował się ponownie wystawić „The Wall”. Pierwsza moja myśl, gdy usłyszałem rok temu tę wiadomość dotyczyła tego, że musi być u niego strasznie krucho z kasą. Czyż nie o pieniądze chodzi, gdy ktoś, po tak długiej przerwie decyduje się wejść do tej samej rzeki?
Myliłem się. Gdy dziś zobaczyłem „The Wall” zrozumiałem jak bardzo…

Dla ludzi, którzy nie wiedzą o co chodzi, „Ściana” jest płytą. Płytą rockową zespołu „Pink Floyd. Jeżeli tak jest rzeczywiście to dzisiaj byłem po prostu na koncercie rockowym. Nie, to na pewno nie był koncert. Z koncertem to miało tyle wspólnego, co porównanie grania w domu na na harmonijce do występu w filharmonii… Nawet słowa „przedstawienie” i „spektakl” nie oddają tego co dziś widziałem.

„Wizja Chorego Człowieka”! Tak! To właśnie widziałem!
Jeszcze teraz gdy piszę te słowa, widzę przed oczami „Obrazy”. „Obrazy”, którymi byłem karmiony przez ostatnie dwie godziny. 

Mam wrażenie, że Waters zdecydował się wystawić ten spektakl dopiero teraz  (tak go nazywajmy, „spektakl”), gdyż dopiero teraz technologia i technika pozwoliły w pełni urzeczywistnić jego wizje. Tak samo jak George Lucas, nakręcił trzy pierwsze części „Gwiezdnych Wojen” (chronologicznie pierwsze) dopiero wtedy, gdy technika mu na to pozwoliła. 

Oczywiście zaczęło się od kompozycji „In The Flash”, której towarzyszyły fajerwerki, sztuczne ognie i samolot, który przeleciał nad głowami zgromadzonej publiczności i w kuli ognia rozbił część zbudowanego przed występem muru. Atmosfera W „Atlas Arenie” od razu zrobiła się gęsta i wybuchowa… Na murze, który służył za ekran, wyświetlone zostały zdjęcie ojca Rogera Watersa z informacją o dacie urodzin i śmierci oraz miejscu i okoliczności śmierci. Aby dostosować przekaz swojego dzieła, Waters nawiązał do „współczesnych” wojen i wydarzeń, pokazując zdjęcia wojskowych i cywili, kobiet, mężczyzn oraz dzieci, którzy polegli w Iraku czy podczas zamachów na Londyńskie metro. 

Wszystkie utwory z płyty zostały oczywiście odegrane w kolejności, praktycznie niezmienione. Oprócz przedłużonych na potrzeby show „Another Brick In The Wall” i „Comfortably Numb” oraz kilku minut nowego utworu (w każdym razie ja go nie kojarzę, a znam płytę bardzo dobrze)…  

Nad sceną, pojawiły się podczas pierwszej części wielkie, zawieszone pod dachem kukły, przedstawiające Nauczyciela, Matkę oraz Psychpatyczną Żonę. W trakcie pierwszej części mur systematycznie się powiększał, aż na końcu tworzył jednolitą konstrukcję. Przez cały show, wyświetlane na nim były filmy, będące wizją twórcy przedstawienia. Na przemian animacje i filmy. Waters z kolegami występowali przebrani w mundury stylizowane na nazistów. Nawiązaniem do dzisiejszych czasów, były migawki przedstawiające Baracka Obamę czy Georga Busha. Gdy napiętnowany był obecny tryb życia pojawiały się symbole przedstawiające ZSRR, CHRL, dolara, Mercedesa, Shell’a, krzyż czy Gwiazdę Dawida. 

Za murem
Druga Część rozpoczęła się od „Hej You”, podczas którego muzycy ukryci byli za murem, na którym wyświetlane były obrazy. 

Mur. To było coś co warto było zobaczyć. Służył nie tylko za ekran, na którym wyświetlane były filmy. Pod dachem umieszczone były projektory, które umożliwiały wyświetlić inny obraz na każdej pojedynczej cegle! Efekt był piorunujący! Gdy widać było jak obsługa dokłada kolejną cegłę, to była ona ciemna, po chwili kolejny projektor wyświetlał na niej kolejny element układanki. Pozwalało to osiągać efekt trójwymiarowy, kiedy np. podczas show, widać było jakby pojedyncze cegły odpadają i lecą za scenę. Robiło to naprawdę duże wrażenie.

Miłym akcentem było przywitanie się Rogera Watersa ze zgromadzoną publicznością, który próbował powiedzieć „Dzień dobry Polsko”, a brzmiało to tak, jak próba powiedzenia „Grzegorz” Brzęczyszczykiewicz” przez niemieckiego oficera w „Jak rozpętałem II wojnę światową” (nigdy nie zrozumiem tego, że obca gwiazda próbuje coś bezradnie powiedzieć po Polsku a publika się cieszy). Ale szczerze ubawiłem się ze wszystkimi, gdy podczas utworu „Mother” gdy padają słowa „czy powinienem ufać rządowi”, po jednej stronie sceny na murze pojawił się napis „No fucking way”, a po drugiej „Nie, niech spieprzają”.

W drugiej części występu zza muru wyleciała wielka dmuchana świnia. A właściwie wielki, czarny dzik, z wielkimi kłami, który jak się okazało nie był na linkach, tylko miał własny napęd! Majestatycznie obleciał całą halę i wrócił za scenę. Zarówno napisy pojawiające się na murze, jak i te którymi była wymalowana dmuchana latająca świnia (ufaj, pracuj, wierz) przywoływała mi na myśl film „They Live” Johna Carpentera.

Po „Hej You” muzycy pojawili się przed murem, grając w mundurach i już do końca na murze odtwarzane były filmy .Szczególnym rozczarowaniem dla mnie była Rozprawa, podczas której spodziewałem się jakiś wielkich kukieł, ale niestety nic takiego nie było miejsca. Oczywiście na sam koniec w wielkiej eksplozji rozpadł się mur. I już…

Atlas nie brzmi
Jeszcze słów kilka wrażeniach „słuchowych”. Słyszałem różne opinie o hali „Atlas Arena”, po koncertach „Depeche Mode” raczej były one negatywne. Muszę powiedzieć, że całkowicie się z nimi zgadzam. Akustyka w tej hali jest fatalna. Podczas finałowej solówki w „Comfortably Numb” zrobił się taki zgiełk, że ciężko było rozróżnić dźwięki gitary. Przed koncertem gdy miło grał sobie Bob Dylan czy John Lennon, kilka razy obejrzałem się za siebie myśląc, że w drugiej części hali grają coś innego (stałem bliżej sceny), a to echo dawało taki efekt… 

Znam dobrze płytę „The Wall”, film oraz koncert z Berlina… Porównałem na początku obydwa koncerty, ten dzisiejszy oraz ten sprzed ponad dwudziestu lat do „Gwiezdnych Wojen”. Zadam wam pytanie, które części wolicie? Te sprzed kilkudziesięciu lat czy te nakręcone „obecnie”. 

Ja zdecydowanie wolę te sprzed kilkudziesięciu lat…
Maciek W.
[dadanius]: Dziękujemy.

7 comments:

  1. dzięki za ciekawą relację,fajne nawiązania do gwiezdnych wojen;sam dzisiaj jadę na Watersa i porównam wrażenia z Twoimi.
    p.s. nie piszemy sprzed laty, lecz sprzed lat, a kolejność chronologiczna to taka, w jakiej ukazywały się poszczególne epizody SW, więc to słowo też tu nie pasuje. piona

    ReplyDelete
  2. A możesz jeszcze napisać ile czasu trwał koncert?

    ReplyDelete
  3. od dadaniusa:

    1. tekst był pisany kilkadziesiąt minut po koncercie, więc wybaczcie parę stylistycznych zgrzytów.

    2. koncert trwał dwa razy po godzinie plus parę minut przerwy. mniej więcej.

    ReplyDelete
  4. dokładniej:
    cz.I - 20:10 - 21:10
    cz.II - 21:30 - 22:30

    ReplyDelete
  5. Witam ! Byłem również na wczorajszym koncercie. Dla mnie-wspaniała karma zarówno dla wzroku jak uszu.W zasadzie trzeba by się b.postarać ,żeby do CZEGOKOLWIEK się "przyczepić". Na koncerty rockowe chodzę od dość dawna (po 200-tnym przestałem liczyć) i nie zgodzę się ze złą jakością dzwięku.Dla mnie dżwięk był b.czysty i selektywny.Stałem na płycie raczej z tyłu. Jeden z najlepszych jakie dane mi było słyszeć "live" ! Kolego! Wszystkiego nie da się pogodzić - albo chcemy oglądać wykonawców z bliska ,albo mieć lepszą ucztę dla swoich uszu. Poza tym Twoja relacja b.rzetelna.Pozdrawiam. Wielki fan PINK FLOYD- Grzegorz.

    ReplyDelete
  6. bylem zobaczyłem usłyszałem. relacja z koncertu odpowiadająca moim wrażeniom poza jednym istotnym szczegółem. Atlas Arena brzmi GENIALNIE! siedziałem w sektorze U na wprost sceny i byłem szczerze zadziwiony dźwiękiem, jego selektywnością, głębią, szczegółowością, po prostu brzmiało to wszystko fantastycznie. ściany hali w około otulone wygłuszającym ekranem, tak samo pod sufitem, ekrany wygłuszająca, poza tym paczki dźwiękowe rozmieszczone wkoło sufitu we wszystkich kierunkach oraz dodatkowe monitory dla siedzących bardzo wysoko, sztab akustyków musiał pracować przy projektowaniu tej hali co na szczęście słychać. bywałem na koncertach w Spodku Torwarze czy Hali Ludowej ale sorry wielkie to nie ta liga co Arena. Pozdrawiam wszystkich szczęśliwców którym będzie dane to słyszeć w dniu dzisiejszym ;)

    ReplyDelete
  7. Zupełnie inne wrażenia z płyty i z Golden Circle, zupełnie inne w trybun (dziecię było pod sceną i miało zdecydowanie słabszy odbiór zarówno wizji jak i fonii niż my na trybunach, ale za to jakie emocje!)Z góry trybun, naprzeciw sceny - bez jakichkolwiek zastrzeżeń. Wizualizacje - genialne.
    Nie próbowałam sobie przed koncertem w żaden sposób wyobrazić wizji Ściany 2011 wg Watersa. Nie byłabym sobie w stanie wyobrazić tego, co zobaczyliśmy. I przeżyliśmy. Rewelacja.

    ReplyDelete

Archiwalia

Powered by Blogger.