Monday 21 March 2011









To jak granie jak na xboksie. Tylko bez zabawy, bez emocji i nawet napić się nie można.














Alieni Vs Ziemianie 2:0 (Inwazja: Bitwa O Los Angeles / Battle: Los Angeles)

Piątek wieczór, godzina 20:00
Sierżant – stary wyga – grany przez Aarona Eckharta ogłasza przejście na emeryturę, ale słodkie nicnierobienie nie jest mu dane. Niezidentyfikowane obiekty, niewykryte do momentu wejścia w atmosferę (hłehłehłe), właśnie spadają z nieba w pobliżu największych miast na ziemi.  Spadło to coś z hukiem, wyszły obce i zaczęły mordować wszystko co ziemskie i nie zdążyło uciec. Nasz bohater musi po raz kolejny włożyć pełen ekwipunek i wraz z innymi mężnymi marines dać po mordzie paskudnym alienom. 

Retrospekcja
Ostatnio mieliśmy fatalny „Skyline” o podobnej fabule. „Bitwa” nawet zaczyna się tak samo: scenarzyści najpierw rzucają nas w sam wir akcji, by po minucie wrócić kilkanaście godzin wcześniej. Od razu powiemy, że ten obraz jest o wiele lepszy od „Skyline”. Ale nie znaczy to, że dobry. 

Call Of Beauty
Przez cały czas, rozglądaliśmy się za xboksowskim kontrolerem, ponieważ „Inwazja” jest zrobiona, jak któraś z części Modern Warfare. Czyli – akcja. Akcja. Akcja. Zero jakiegokolwiek szkicu psychologicznego, byśmy chociaż mrugnęli okiem jak „kolejne bohatery” umierają pod ostrzałem obcych.

No efin way!
Rozśmieszyła nas scena, gdy na pierwszym briefingu, dowódca przedstawia wielki plan pokonania kosmicznych najeźdźców wysyłając myśliwce. Bo zwiad wykazał, że nie mają latających statków. No bez przesady! Ufo bez ufo? O'Realy!?. A dwadzieścia minut później pewnie odgryzał sobie język, gdy super nowoczesny, śmiercionośny (już) zidentyfikowany obiekt latający, rozpieprzył w drobny mak helikopter z kilkunastoma marines na pokładzie. 

Wujek dobra rada 1
Jest też dość sadystyczna scena, gdy inteligenci z naszego oddziału pastwią się nad rannym alienen, dumając gdzie wsadzić mu nóż by go zabić. I co? Po sekcji, niczym na żabich lekcjach biologii, geniusze odkrywają, że trzeba celować tam gdzie ludzie mają serce. Wow!

Brak mi pada
Film ten, to nic więcej jak, czasami dość widowiskowe, sceny walki, które świetnie sprawdziły by się na konsoli. Ponieważ nie mogliśmy sterować żadnym bohaterem, to wszystko wyszło głupio, czasami nudno i pretensjonalnie. A pompatycznie do bólu przez cały czas. „Marines don’t cry” mówione przez meksykańskiego (!) chłopczyka, kilka sekund po tym, jak jego tata skonał na zimnej podłodze, woła o pomstę do nieba. Proszę nie traktować nas jak naiwnych kretynów!

Muza
Podniosła, wolna, militarna muzyczka, czasami gra w złych momentach. Na tyle to irytujące, że o tym piszemy. Jeśli właśnie twój oddział zwiewa ile sił w nogach przed ostrzałem z laserów, nie serwuj nam - drogi reżyserze - smutnej, refleksyjnej muzy, pasującej do dumania nad okrucieństwem wojny.

Wujek dobra rada 2
Główne centrum dowodzenia, rozwalili nasi superherosi przez nakierowanie ataku rakietowego. Na końcu filmu podniosłym głosem Eckhart mówi: "wiedzę, jak pokonać kosmitów musimy przekazac innym narodom". To ja proponuje przetłumaczyć na 8 języków taka kwestię: „Rypnijcie rakietą w największą alienowską konstrukcje. Jeśli nie spudłujecie to ziemia będzie ocalona”. 

Dziękujemy i dobranoc. Chała/szmira. Nie marnować czasu. 


0 comments:

Post a Comment

Archiwalia

Powered by Blogger.