Thursday 14 April 2011








Zbyt długie i naiwne.












Eastwood
Clint Eastwood ma już osiemdziesiąt lat. Być może jest to powód, dla którego nakręcił film, który daje nadzieje na "egzystencję"" po śmierci. Szkoda niestety, że wyszło to miałko, a my koncentrowaliśmy się bardziej na fragmentach romansowych, niż kontaktach z zaświatami.

Historia
Mamy trzy wątki, które w finale skrzyżują się w Londynie. Pierwszy - to historia dziennikarki (zmysłowa Cecile de France), która przeżyła tajlandzkie tsunami (mocna scena na samym początku) i podczas niego otarła się o śmierć. I była przez chwilę "po drugiej stronie". Wytrzaśnięta - napisze o tym książkę. Drugi - po tragicznej śmierci brata bliźniaka, dwunastoletni Marcus (przejmujący Frankie McLaren) za wszelką cenę szuka kontaktu ze starszym o 12 minut bratem. Trzeci - to, najbardziej rozbudowana, opowieść o George'u Loneganie (mattdamonowaty Matt Damon), który nabył zdolność kontaktowania się ze zmarłymi. Po profesjonalnym wykorzystaniu bycia medium, teraz chce raz na zawsze z tym skończyć i desperacko poszukuje "normalnego" życia.

Klasa nie wystarczy
Eastwood po raz kolejny udowodnił, że jest jednym z najlepszych reżyserów ostatnich 20 lat. Chyba nikt inny, nie wykrzesałby ze scenariusza tyle przyzwoitych i wzruszających scen co Brudny Harry. Szkoda jednak, że prowokacyjny temat nie prowokuje żadnych przemyśleń i tonie w odmętach naiwności i zwyczajnej nudy. Kiedy ziewasz patrząc na zegarek, ostatnim tematem zajmującym twoje myśli, jest czy faktycznie egzystujemy po śmierci.

Niezamierzony romans
W filmie mamy dwa wątki miłosne dotyczące George'a. Pierwszy związany jest ze śliczną brunetką poznaną na wieczornych lekcjach gotowania. Drugi to ... (nie będziemy zdradzać). Obydwa są najlepszymi momentami filmu. Gdyby tak skoncentrować się na nich, rozbudować drugi i pozbyć się większości paranormalnych momentów, to mielibyśmy całkiem niezły romans.

Nie fantasy
Nie wyszło tak jak należy. "Medium" to jeden ze słabszych filmów Eastwooda. Nie wiemy kiedy i czy w ogóle trafi do polskich kin, ale nie musicie na to czekać. Poczuliśmy prawdziwą ulgę, po 129 minutach, patrząc na końcowe napisy. A chyba jest to najmniej pożądane uczucie po filmie tak wybitnego reżysera.

0 comments:

Post a Comment

Archiwalia

Powered by Blogger.