Oto nasza opinia ze stycznia 2011 roku.
LPP3
Znacie ten zespół na pewno. Dlatego. Jednego nie można odmówić Szwedom – umieją poskładać dzwiątki w zgrabne melodie.
Lekkie, łatwe i nudnawe do połowy
Nową płytę słuchamy w środku najsroższej od lat, dla wielu europejskich państw, zimy. Nie wiem czy uwarunkowania meterologiczne mają wpływ na percepcję muzyki, ale „Gimme Some” (pierwsza połówka) brzmi jakby było nagrywane w jakimś ciepłym raju podatkowym, gdzie tylko palmy dają cień, a dziewczyny w bikini ruszają się w rytmie salsy. Siedząc w ponurej Łodzi, w środku szarej i mokrej zimy, słuchanie takiej muzyki ma w sobie pierwiastek tragicznej ironii. Ale otwierające kompozycje pomimo swego rytmicznego charakteru, nie są szczególne udane. Jakoś to się razem nie gryzie. A nad wszystkim wisi (złowrogi?) cień Vampire Weekend...
Ciekawsze, żywsze i gitarowe od połowy
Gdzieś w połowie płyty panowie trafili spowrotem do zadymionego pubu, gdzie trzeba grać żywo, bo za oknem -18 stopni i po ciut nużącym początku, zaczyna się robić o wiele ciekawiej. Mocne (i "na czasie") bicie perkusji, mądre użycie techniki i wreszcie przyzwoite melodie – aż chce się tego słuchać! Na finał mamy najdłuższą kompozycję albumu („I Know You Don’t Love Me”), która jest też zdecydowanie najlepszą. I z pewnością zostanie jedną z moich piosenek stycznia (a może i roku).
DO POSŁUCHANIA:
Na pewno: 11 - I Know You Don't Love Me
Dla wytrwałych: 07 - (Don't Let Them) Cool Off
PS. Jak tylko znajdziemy "Lies" (dziesiąty kawałek) to go wrzucimy. Bo jest o wiele lepszy od Cool Off.
0 comments:
Post a Comment